Kiedy kapitan Abrashoff objął stanowisko dowódcy na niszczycielu USS Benfold, statek był jak firma, która posiada wszelkie najnowsze technologie, ale jej wydajność pozostawia wiele do życzenia. Abrashoff i jego załoga w ciągu kilkunastu miesięcy skutecznie ruszyli z ostatnich miejsc w rankingu na pierwsze, stawiając go jednocześnie za przykład dla pozostałych jednostek!
Bardzo szybko głównym mottem Benfolda stało się proste „It’s your ship!„, które niczym gwiazda polarna przyświecało całej załodze, definiując podejmowane przez nią działania i skutecznie zachęcając do podejmowania inicjatyw. Krótkie hasło jasno wyznaczało cel i, bez wątpienia, dawało do zrozumienia, że odpowiedzialność za prawidłowe funkcjonowanie tej zwodowanej organizacji ponosi każdy. Bez wyjątku.
Kapitan Abrashoff opisuje historię zmian na Benfoldzie od momentu jego wstąpienia na pokład po moment zejścia. Kolejne rozdziały poruszają wątki, które bez wątpienia mogą być zastosowane do budowania skutecznych zespołów (o książce dowiedziałam się, czytając Culture Code Daniela Coyl’a).
W podrozdziałach mamy takie „onelinery” jak:
- It’s funny how often the problem is you,
- Never forget your effect on people,
- Challenge your crew beyond its reach.
W tej książce są opisane w formie anegdot i doświadczeń osadzone w ogromnie hierarchicznej przestrzeni marynarki wojennej.
Co z tą książką jest nie tak?
Odnoszę wrażenie, że książka jest napisana przez dwunastoletnią dziewczynkę. (sic!)
Naprawdę rozumiem dumę Kapitana z tego, jak statek wystrzelił w rankingach i bardzo dobrze wiem, w jaki sposób sama mówię o swoich ex-zasługach w korporacji. ;)
Może właśnie dlatego, że wiem, nie piszę książek. ;)
Nie jest to budowanie własnego eksperckiego statusu i wyjątkowości, jak robi to Carmin Gallo w „Mów jak TED” (Kiedy miałem spotkanie z…, Na herbatce u… etc.) – zupełnie nie, ale, o rety!, książka mogłaby być napisana mniej osobiście.
Owszem, owszem. Mam swoje uprzedzenia, bo uważam, że Coyle i Lencioni zrobili mi niezłą bazę i odświeżyli moje postrzeganie kultury organizacyjnej, ale miałam momenty, że chciałabym kapitana poklepać po pleckach i powiedzieć: Tak, Kochany, świetna robota. To już wiemy!
Poza tym, do opisania treści można byłoby użyć połowy wydrukowanego tekstu.
Co jest super?
Książka o dobrym przywództwie osadzona na wodzie – dla mnie zawsze ok. Nawet jeśli nie mówimy o żaglowcu a niszczycielu, szum fal w tle, wzmianki o manewrach, zatokach i portach wywołują dobre skojarzenia. :)
Faktycznie, każdy rozdział i podrozdział daje ideę i historię jej zastosowania. O ile ta historia Cię nie znudzi, to te anegdoty mogą przywołać na myśl naprawdę ciekawe obrazy.
Uważam, że morze i biznes mają ze sobą wiele wspólnego, więc absolutnie warto sięgnąć po tę książkę i zobaczyć, jakie jest przełożenie. Wierzę w zasadność hierarchii, porządku i szacunku do obu. Wiem, jakie niewypełnienie polecenia, luka w komunikacji i brak szczerości mogą mieć konsekwencje. Ufam, że poczucie odpowiedzialności może być oliwą dla całej maszyny.
Podsumowanie
Moja rada jest taka: zanim sięgniesz po tę książkę, przeczytaj Culture Code. Następnie posłuchaj podcastów z Kapitanem. W końcu, jeśli Cię zainteresuje, to po nią chwyć. :)
P.S. Jakież to jest ogromne… I w zasadzie trochę brzydkie. :)
Miło mi jednak wyobrazić sobie jak mogła funkcjonować ta jednostka. 310 marynarzy. Kobiet i mężczyzn. Tankowania na wodzie, wypady do portu, kino pod gołym niebem czy Jazz & Cigar Sunsets. Często byli w drodze po parę miesięcy bez zawijania na ląd. Zastanów się, jak musi działać taki zespół…